Zamiast rajdu Św. Mikołaja mamy pojawiające się coraz częściej ostrzeżenia przed kolejną korektą na giełdzie. Jeden APP Funds próbuje trochę uspokajać, ale większość komentatorów rynku coraz bardziej pesymistycznie patrzy na stan światowej gospodarki w roku 2010. Dla ścisłości chodzi przede wszystkim o gospodarkę i giełdy w USA, za którymi nasza GPW podąża wiernie jak pies.
Mnie nurtowało pytanie ile w tych pesymistycznych prognozach jest prawdy, by na to odpowiedzieć wszedłem na trochę inne podwórko i sprawdziłem jak tam sobie radzi stara, dobra żegluga morska. Dlaczego ? Ano dlatego, że 70% obrotów handlowych z/do Unii odbywa się drogą morską. Żegluga morska pełni rolę służącego obsługującego producentów i handlowców pracujących w realnej gospodarce.
Nie będę tu odkrywcą Ameryki, bo już inni o tym pisali, ale dobrym wskaźnikiem kondycji gospodarki jest Baltic Dry Index (BDI), wskazujący na średni koszt czarteru statku za dzień. Czarter to najprościej sprawę ujmując umowa między właścicielem statku, a klientem na wynajęcie go na określony czas, podróż i in. Zatem spójrzmy na ten indeks dla kilku ostatnich lat:
Spójrzmy jeszcze na porównanie BDI z S&P500 za ostatni rok:
No i faktycznie w ostatnim miesiącu BDI zaczął spadać, później nieco odbił i znowu szykuje się do lotu w dół, podczas gdy S&P 500 dalej szlo do góry. To zaczyna mnie niepokoić, bo może oznaczać, że wielcy finansiści nadmuchują bańkę, żeby sobie zrobić świąteczne prezenty, podczas gdy realna gospodarka zaczyna wyhamowywać na wieść o zakręceniu kurka z pieniędzmi przez rząd naszego dzielnego czarnoskórego noblisty i sztucznie podtrzymywane przy życiu trupy korporacji zdechną - niestety drukarka zaczyna się przegrzewać i kiedyś w końcu trzeba będzie ją wyłączyć. A po tym, myślę mogą przyjść dwie plagi: po pierwsze trupy w końcu zdechną, po drugie masa papieru która zalała rynki finansowe może napędzić inflację, chociaż eksperci przewidują, że najpierw spadnie, w pierwszym okresie 2010, ale potem może wzrosnąć. I co dalej ? Wzrost bezrobocia i spadek popytu, czyli siła nabywcza konsumenta zmaleje. Brak chętnych do zakupów sprawi, że produkcja będzie musiała się jeszcze bardziej zmniejszyć, a to może oznaczać dalsze redukcje zatrudnienia i bankructwa i tak w kółko. Wielu zwykłych ludzi zostanie wywalonych w kosmos, trzeba będzie mocno zacisnąć pasa...
Ale to nie jest manifest socjalistyczny tylko blog poświęcony finansom domowym. Więc co dalej ?
A no nic, na ścierwie upadłych korporacji pożywią się nowe drapieżniki, pojawią się nowe gwiazdy i giganci, którzy z czasem (może już od 2011 roku) zaczną zatrudniać na nowo. To rok szansy dla ludzi z pomysłem.
Co to jednak oznacza dla mnie ? W 2010 roku można wystartować z genialnym biznesem :) i należy bardzo uważnie sprawdzać giełdę. Uważam, że grać na niej powinni tylko prawdziwi wyjadacze, nie takie leszczyki jak ja. Trzeba przygotować plan awaryjny na wypadek ewentualnego zwolnienia, czyli odłożyć trochę pieniędzy na trudne czasy poszukiwania zatrudnienia. Potem, jeśli inflacja faktycznie zacznie rosnąć, trzeba będzie wykazać więcej ostrożności z lokatami.
Ja tymczasem bacznie spoglądam na wykres GPW, aby w porę przekonwertować jednostki funduszu akcji na fundusz ochrony kapitału.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz