G R A G I E Ł D O W A.

niedziela, 10 lutego 2013

Granice wolności ekonomicznej


Kochani, dziękuję za komentarze pod poprzednim wpisem, doceniam, że odwiedziliście to miejsce po roku ciszy.

Zacząłem się zastanawiać nad wolnością i jej granicami. Pozornie, wszystko wydaje się w porządku - mamy właściwie niezależne media i wolność słowa, możemy się swobodnie poruszać i przekraczać granicę, ale czy naprawdę jesteśmy całkowicie wolni ? Większość z nas gdzieś pracuje, oddaje swój czas i umiejętności za wynagrodzeniem. Czy jednak może pochwalić się pełną wolnością słowa mówiąc o swojej firmie ? Kto z nas, przy zdrowych zmysłach podpisze się pod publiczną (i oczywiście konstruktywną) uwagą krytyczną w stosunku do miejsca pracy, czy przełożonego, np. na Facebook'u ? Albo popisując się imieniem i nazwiskiem skrytykuje konkretnego urzędnika państwowego, np. celnika. Dla takiego np. agenta celnego byłoby to samobójstwo zawodowe. Ograniczamy się i godzimy na poddaństwo, zresztą za naprawdę niskie wynagrodzenie w porównaniu do pozostałych obywateli UE, bo musimy zarabiać pieniądze na niepohamowaną konsumpcję finansowaną w dużej części kredytami. No właśnie, kredyty... Te pułapki ekonomczne, w które wpadamy z naszej własne woli. Przecież sami zakładamy sobie niewolniczą obrożę kredytową. Ja jestem najlepszym przykładem takiego niewolnictwa kredytowego - 4 lata temu bez większego namysłu wziąłem kredyt mieszkaniowy w frankach szwajcarskich. I teraz praktycznie jestem ekonomicznym niewolnikiem, który co miesiąc musi przynieść 2 tys. i tak przez 25 lat.
Niby człowiek wolny, niby mogę iść gdzie chcę, robić co chcę, a jednak czuję że jestem nie w pełni wolny, że służę jak średniowieczny wasal mojemu pracodawcy, jakiemuś "grubasowi" z banku i całej rzeszy urzędników traktujących mnie jak petenta. To niby nic wielkiego, ale coś jest nie tak, nie dysponuję moim czasem w pełni swobodnie.
Jasnym jest, że żyjemy w społeczeństwie , w cywilizacji i konieczne jest pewne ograniczenie własnej wolności, aby żyć wspólnie, inaczej groziłaby nam anarchia.
Jednkaże ostatni (pięcio letni już) kryzys pokazuje nam, jak krucha jest demokracja i wolność, że kilka procent boznów współczesnej finansjery, jedną decyzją wpływa na stan gospodarki i naszych finansów, a dalej na naszą wolność.
Brzmi to prawie jak jakiś komunistyczny manifest i nie potrafię do końca jasno napisać co jest nie tak, ale jednak coś mnie uwiera, wiedząc, że wszyscy musimy zaciskać pasa, że realne przychody spadły w ubiegłym roku o jakieś 0,3%, zaś przychody managementu wzrosły o ok. 25%.
Brakuje mi solidarnego zaciskania pasa, szczególnie, że autorami współczesnych problemów są właśnie ci goście w białych kołnierzykach.
Zresztą więcej na temat poziomu zarobków w Polsce i pozostałych krajach UE przeczytacie tutaj. Artykuł krótki, ale daje trochę domyślenia.
A rada na niedzielę - ciągle ta sama, nie bierzcie kredytów :). Nie nabijajcie kieszeni jakiemuś grubasowi i zachowajcie jak najwięcej wolności osobistej.
 

1 komentarz:

  1. Kolejny świetny artykuł po tej długiej przerwie :) Oby tak dalej! Co do rady: też tak uważam i ciągle to powtarzam. Kredyty to zło, może kiedyś ludzie to zrozumieją...

    OdpowiedzUsuń