Ostatnie miesiące to powolne wygasanie mojej działalności na giełdzie. W styczniu wyprzedałem ostatnie akcje (z różnym skutkiem) pozostawiając w portfelu, obligacje Ganta oraz certyfikaty na spadki na giełdzie frankfurckiej.
Mniejsza jednak o aktywność na giełdzie, dla mnie ważniejsza jest sytuacja gospodarcza i nastroje na rynkach, a te nie napawają wielkim optymizmem. Jeszcze w ubiegłym roku nie specjalnie zdawałem sobie sprawę z tego, co oznacza rozpaczliwy dodruk amerykańskiego pieniądza przez Bena Bernanke. Zapewne mądrzejsi ode mnie przewidzieli to, co się obecnie dzieje i zapewne gdzieś o tym napisali, ale ja dopiero niedawno "odkryłem Amerykę".
Zalew świata masowo produkowanymi dolarami (albowiem dolar w przeciwieństwie do np. polskiej waluty jest w praktyce międzynarodowym środkiem płatniczym) ma znaczny wpływ na wszystkie gospodarki świata i w dużej mierze decyduje o obecnie obserwowanej zwyżce cen podstawowych produktów, takich jak np. żywność.
Czym jednak ów dolar jest ? Otóż dolar (tak samo jak wszystkie inne waluty) stanowi obietnicę, amerykańskiego banku centralnego FED, że posiadacz takiego banknotu może wymienić go na określoną ilość realnych produktów i usług. Zatem wartość tego biletu opiera się na zaufaniu jakim ludzie obdarzają wspomnianą instytucję FED. Wierzymy, że za FED-em stoi realny majątek, który stanowi zabezpieczenie wspomnianej obietnicy. Idąc dalej tym śladem, można w pewnym sensie powiedzieć, że emisja banknotów przypomina trochę emisję akcji, z tą różnicą, że emitentem jest całe państwo, a zabezpieczeniem cały majątek Państwa oraz jego obywateli, no i oczywiście potencjalne, przyszłe przychody jego obywateli. To oczywiście bardzo odległa analogia, ale pokazuje, że pieniądze danego kraju są warte tyle, ile jego realny majątek (państwowy i prywatny), potencjalna zdolności generowania zysków przez ten majątek oraz najważniejsze: wiara ludzi w wartość owego majątku.
FED drukując dolary, rozmywa wartość kryjącego się za tymi pieniędzmi majątku i potencjalnych, przyszłych zysków. Dodatkowo słaba kondycja amrykańskiej gospodarki podkopuje wiarę ludzi, w wartość wspomnianego majątku.
Ben Bernanke w desperackich próbach ratowania amerykańskiej gospodarki, produkował i nadal produkuje coraz więcej "zielonych", za które amerykańscy przedsiębiorcy mogliby kupować na świecie potrzebne im dobra i usługi, a amerykański skarb Państwa wykupywać obligacje, które sam emituje zapożyczając się na świecie. Zatem amerykańskie obligacje, które w grunice rzeczy są tylko obietnicą zwrotu z odpowiednią premią pożyczki, którą USA biorą od kupców owych obligacji, wykupywane są innym papierkiem - dolarem, który jest również niczym więcej, jak obietnicą, że można je wymienić na określoną liczbę produktów i usługi. I szystko jest dobrze, póki ludzie wierzą w siłę dolara i jego wartość oraz w wypłacalność amerykańskiego Skarbu Państwa.
Idąc tym tokiem myślenia, można powiedzieć, że posiadacze dolarów intensywnie kupowali na świecie coraz więcej dóbr realnych, takich jak akcje, surowce, żywność i in., co sprawiło, że popyt rósł szybko, podaż wolniej, więc ceny tych dóbr rosły przez ostatni rok i mamy, to co mamy - wysokie ceny i rosnącą inflację.
Przeciętny Kowalski z Polski, mimo, że na drugim końcu świata, z dala od amerykańskiej gospodarki, wydawać by się mogło bezpieczny, płaci jednak za próby ratowania amerykańskiej gospodarki oraz działań właścicieli wielkich kapitałów spekulacyjnych wymieniających coraz bardziej bezwartościowe dolary na dobra, które wspomniany Kowlaski kupuje na co dzień, takie jak: żywność, ubrania i oczywiście paliwo. Nie można zapominać, że na ceny tych dóbr mają wpływ też inne czynniki, np. ceny paliw rosną z powodu niepokojów społecznych na Bliskim Wschodu, a np. na ceny żywności wywindowały ubiegło roczne klęski żywiołowe.
Nie ma nic złego w próbach ratowania amerykańskiej gospodarki, w końcu Ameryka jest kołem zamachowym świata i jeśli Amerykanom będzie się wiodło dobrze, to i Polakom oraz innym nacjom, które będą sprzedawać swoje produkty do tego kraju również będzie lepiej. Wygląda jednak na to, że próby ratowania amwrykańskiej gospodarki, na razie nie udają się zbyt dobrze.
Na domiar złego okazało się, że zielona wyspa na morzu czerwieni to niemal bankrut z ogromnym zadłużeniem, więc jej waluta - złotówki są coraz niżej cenione przez inwestorów ze świata, przez co za wiele dóbr importowanych, takich jak paliwo trzeba płacić coraz więcej, a jednocześnie np. producenci polskiej żywności coraz bardziej zachęcani są aby eksportować swoje produkty za granicę, ponieważ mogą je sprzedać za walutę, którą mogą wymienić na większą liczbę złotówek niż choćby rok temu, a mając inne rynki zbytu, mogą podnosić ceny w kraju.
W efekcie ceny w kraju nad Wisłą rosną coraz szybciej i szybciej wpędzając nas w coraz większą inflację, która zresztą lada moment dosięgnie też naszych amerykańskich ziomków. Inaczej mówiąc lada moment wkroczymy w okres wysokiej inflacji na świecie - ktoś powie sprawdzam i świat nagle odkryje, że dolary to bezwartościowe papierki, albowiem wygląda na to, że mimo dużej pomocy ze strony podatników i FED-u, amerykańska gospodarka nadal nie może się prawdziwie rozpędzić.
Co nam zostaje ?
Oczywiście więcej zarabiać :).
Chwilowo jednak wydaje mi się, że warto trzymać gotówkę w ręku, najlepiej na solidnie oprocentowanym koncie oszczędnościowym i wykorzystać obecną korektę, do ostrożnych zakupów. Ja wciąż zastanawiam się nad funduszem ETF inwestującym w indeks WIG20, ponieważ wierzę, że jeszcze w tym roku polskie indeksy mają szansę na ok. 10% wzrost swojej wartości.
wtorek, 1 marca 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Skoro nie wierzysz w dolara ani akcje, inwestuj w surowce.
OdpowiedzUsuńNie "inwestuj" tylko kupuj fizycznie: monety srebrne czy złote. Wszelkie inwestycje w ETF czy akcje np KGHM to kolejna inwestycja w obietnicę. Płacisz papierkiem za zapis elektroniczny na koncie maklera na ileś tam akcji, które i tak wymienisz z powrotem na te same papierki.
OdpowiedzUsuńLepiej przejrzeć późno niż wcale. Do mnie to dotarło już jakiś czas temu. Ale nadal jadę w tym pociągu (giełdowym) bo jeszcze chyba nie czas wysiadać.
Prawdę mówiąc cały czas jestem w kropce, bo z jednej strony mamy wysoką inflację, która kasuje zyski z lokat, z drugiej strony ceny akcji i surowców są naprawdę wysokie i tylko kwestią czasu jest kiedy ktoś powie sprawdzam, a wówczas kursy polecą w dół. Z trzeciej strony (bo każdy kij ma n>2 końców :)) nie wiadomo kiedy kursy polecą na łeb na szyję, więc kupowanie instrumentów obstawiających spadki również nie jest takie oczywiste.
OdpowiedzUsuń